O rotacji stosowanej przez Jana Urbana powiedziano przez ostatnie tygodnie tysiące słów. Inaczej się nie da, mając 30-osobową kadrę i po dwa mecze w tygodniu. Raz na jakiś czas musi się zdarzyć mecz, w którym budowany od nowa na każde spotkanie mechanizm nie zadziała. Zdarzył się w Chorzowie.
W żadnym z dotychczasowych meczów warszawska defensywa nie zagrała tak słabo. 21-letni wychowanek Mateusz Cichocki, w tym sezonie debiutujący w pierwszym zespole, był najsłabszy wśród gości i zawinił przy obu golach (przy pierwszym bardziej). Dossa Junior niezłe podania przeplatał wykopywaniem piłki byle dalej. Boczni obrońcy prześcigali się w niedokładnych podaniach. O ich grze do przodu trudno coś powiedzieć, bo było jej niewiele, a nie dała nic. Trudno mówić o formacji defensywnej, raczej o czterech obrońcach, którzy próbowali grać najlepiej, jak umieli, ale okazało się, że w pojedynkę się nie da.
Zawiodły skrzydła. Jakubowi Koseckiemu nie wychodziło nic. Wyglądało to trochę tak, jakby chorzowianie - po poprzednim sezonie - doskonale wiedzieli, że jeśli skrzydłowy wpada w pole karne i ma trochę miejsca w środku, robi zwód na prawą nogę, a jak nie ma, robi na lewą. Czekali na to, co zrobi, a legionista wpadał w pułapkę jak ryba w sieć. Nie wychodziły mu dryblingi, na nic zdawała się jego szybkość. Podawał źle. Gdy wreszcie wybiegł do sytuacji sam na sam z bramkarzem, ten wybił mu piłkę spod nóg. Równie nieskuteczny na drugim skrzydle był wracający po kontuzji Michał Kucharczyk.
Jeśli kogoś ewentualnie wyróżniać, to obu legionistów zaangażowanych w jedynego gola. Podający Dominik Furman nie stracił głowy w polu karnym. Strzelający Marek Saganowski też. Gdyby miał nogi jak Claudia Schiffer, to pewnie w drugiej połowie zamiast trafić w słupek, wepchnąłby piłkę do bramki, a Legia by w Chorzowie nie przegrała. Saganowski strzelił 95. gola w ekstraklasie. Do końca jesieni chce zdobyć setną bramkę i może mu się udać. Na razie w tym sezonie trafiał dwa razy w lidze i raz w eliminacjach Ligi Mistrzów. Ale zarówno on, jak i wspomniany Furman byli lepszymi wśród słabych.
W obu wyjazdowych meczach z The New Saints i z Molde, które warszawiacy zaczynali od straconych goli i bardzo słabej gry, w przerwie Jan Urban potrafił wytłumaczyć piłkarzom, co robią źle i w drugiej połowie wypadli o klasę lepiej. W Chorzowie też strzelili gola po przerwie. - W drugiej połowie zasłużyliśmy na więcej niż jedną bramkę. Rozmawiamy o tym, że mamy często dwie nierówne połowy. Zdarza nam się to zdecydowanie za często - przyznawał po meczu w rozmowie z Legia.Net obrońca Tomasz Brzyski.
Tyle że akurat w Chorzowie poprawa po przerwie była minimalna. Nie wystarczyła na uratowanie choćby punktu ze słabym Ruchem, który wcześniej nie potrafił wygrać dziesięciu ligowych meczów z rzędu, a poprzedni sezon skończył z tyloma punktami, ile miał ostatni w tabeli GKS Bełchatów. Utrzymał się w ekstraklasie tylko dlatego, że rozpadła się Polonia Warszawa.
Kłopot trenera Urbana polega na tym, że Legia staje się nieprzewidywalna. Nie wiadomo, czy na boisko wyjdzie zespół zdyscyplinowany taktycznie, wzorowo pilnujący rywali, jak w środowym meczu z Molde, czy rozedrgany i chaotyczny, jak w pierwszym spotkaniu z Norwegami albo w sobotę z Ruchem. I nie ma tu znaczenia rotacja, bo większości piłkarzy Legii można w tym sezonie wskazać mecz zarówno bardzo dobry, jak i słaby. Jakub Wawrzyniak (w Chorzowie odpoczywał na ławce rezerwowych, kapitan Ivica Vrdoljak czy Miroslav Radović w ogóle nie pojechali na Górny Śląsk) lato zaczął od fatalnych błędów, a w ostatnich spotkaniach jest jednym z najlepszych na boisku.
Prawdopodobnie za półtora tygodnia na pierwszy mecz ze Steauą w fazie play-off Ligi Mistrzów wyjdzie skład diametralnie różny od tego, który przegrał w Chorzowie. O meczach z Molde trener Urban mówił, że to spotkania roku. Po awansie takimi stają się starcia z Rumunami. W formie ze środy Legia ma szansę na pokonanie Steauy. W formie z soboty może się skończyć wysoką porażką. Dlatego teraz pora na to, by poszła w górę.
http://www.warszawa.sport.pl